Premiera opery „Bona Sforza"
Premiera opery „Bona Sforza"
Premiera najnowszej koprodukcji Opery Krakowskiej oraz Teatro Petruzzelli już za nami!
Premierowy pokaz spektaklu autorstwa Zygmunta Krauze (muzyka) oraz Vincenzo de Vivo (libretto) uświetnił występ Baletu Dworskiego Cracovia Danza. Na licznie przybyłych widzów czekała także specjalnie przygotowana ścianka do robienia zdjęć z królewskimi rekwizytami.
„Bona Sforza" została również ciepło przyjęta przez krytykę:
Michał Znaniecki, który trochę kolaborował przy libretcie Vincenza de Vivo, nie szalał tym razem za bardzo, bo dzikie pomysły nie pasowałyby do takiej bombonierki. Były więc efektowne stroje „z epoki”, scenografia oszczędna, ale wyrafinowana, częściowo oparta na projekcjach, nieraz pomysłowych, np. z jakimiś wielkimi ptaszyskami czy nietoperzami latającymi za oknami jak w horrorze. Co jakiś czas przesuwały się ściany, dzieląc scenę na trzy części – każda z nich przeznaczona dla Bony w innym etapie życia: młodej zakochanej księżniczki, silnej królowej i odrzuconej, wygnanej z powrotem do Bari starszej pani – królowej wdowy. (...)
Jest to trochę inne niż większość znanych nam dzieł scenicznych Krauzego, mniej tu jest owych charakterystycznych, rwących się krótkich motywów, więcej bardziej klasycznych fraz, może dlatego, że tekst śpiewany jest głównie po włosku, z rzadka po polsku (szlachta polska trochę jak z serialu 1670, choć epoka wcześniejsza), czasem, na uroczystościach, po łacinie. Zdarzają się czytelne nawiązania do muzyki renesansu, choć tylko na zasadzie wtrąceń, bo jednak to muzyka bliższa dnia dzisiejszego. Ogólnie da się oglądać i słuchać, przede wszystkim trzech Bon: Pauli Maciołek (młoda), Agnieszki Kuk (królowa) i Karin Wiktor-Kałuckiej (Wdowa), Zygmunta Starego (Adam Szerszeń), Zygmunta Augusta (Jarosław Bielecki).
Dorota Szwarcman | Co w duszy gra
(...) jedną z głównych zalet tego spektaklu jest jego spójność powodująca, że od pierwszych, majestatycznych, mrocznych akordów, od pierwszego zetknięcia się z podzieloną na trzy części sceną i trzema postaciami Bony słuchacz i widz trzymany jest w napięciu, utożsamia się z bohaterką opery, współczuje jej i wraz z nią cierpi. Muzyka Zygmunta Krauzego pod batutą Piotra Sułkowskiego doskonale podkreśla treść libretta, a operowanie motywami przypisanymi poszczególnym wcieleniom Bony w swoisty sposób buduje dramaturgię. Są w tej muzyce współczesne, kolorowe brzmienia, jest hieratyczność pokreślona odwołaniami do chorału, jest delikatna stylizacja renesansowych tańców, jest liryka, ale wszystko to tworzy zgodną, oryginalną całość. „Bona Sforza” Zygmunta Krauzego (kompozytor był na premierze) to ważna pozycja w historii polskiej współczesnej opery. I ważny element historii krakowskiej sceny operowej, która w tym sezonie obchodzi siedemdziesięciolecie.
Anna Woźniakowska | Anna o muzyce
Toż to nie lada spektakl. Złote klatki jak gwiezdny pył błyskotliwie powiewają w tle, mamy też ducha czasu — hologramowe czwarte ściany, a wszystko to symbolicznie podane na tacy dla widza, jak pozłotko dla sroczki. Melodie płyną tak emocjonalnie, że kadencja od poczucia „och” po pierwszych scenach do wyzwalającego wszelakie spięcia „ożesz”, powiedzmy to tak, to rozpływające się w uszach dźwięki o spektrum miłości i nienawiści, życia, śmierci. Idąc na Bonę Sforzę czapkę z głowy zdjęłam, w kieszeń ją chyżo wsadziłam byłam, zdjęłam czapkę z głowy, byleby to usłyszeć i zobaczyć — to też polecam Państwu uczynić.
Karolina Michałowska | Teatr dla wszystkich
Znakomita jest też muzyka Zygmunta Krauze, zaprzeczająca tezie, że kompozycje współczesne są za trudne dla „przeciętnego” słuchacza. Ta kompozycja to dramat muzyczny, bardziej w duchu Ryszarda Wagnera i Ryszarda Straussa, niż Albana Berga i Krzysztofa Pendereckiego. To pełen intensywnych motywów muzycznych spektakl ilustrujący osobowości trzech bohaterek, dramatycznie chromatyczny, ale także bardzo liryczny. Kompozytor bawił się też historią, potrafił na przykład sugestywnie wpleść do partytury motywy muzyki dworskiej. Zmysłowo odczytał ją prowadzący orkiestrę Opery Krakowskiej Piotr Sułkowski, prezentując mosiężnie tę kompozycję, z wyczuciem lirycznej frazy, zawsze dbając o piękno brzmienia muzyków.
Tomasz Pasternak | ORFEO
Michał Znaniecki, który trochę kolaborował przy libretcie Vincenza de Vivo, nie szalał tym razem za bardzo, bo dzikie pomysły nie pasowałyby do takiej bombonierki. Były więc efektowne stroje „z epoki”, scenografia oszczędna, ale wyrafinowana, częściowo oparta na projekcjach, nieraz pomysłowych, np. z jakimiś wielkimi ptaszyskami czy nietoperzami latającymi za oknami jak w horrorze. Co jakiś czas przesuwały się ściany, dzieląc scenę na trzy części – każda z nich przeznaczona dla Bony w innym etapie życia: młodej zakochanej księżniczki, silnej królowej i odrzuconej, wygnanej z powrotem do Bari starszej pani – królowej wdowy. (...)
Jest to trochę inne niż większość znanych nam dzieł scenicznych Krauzego, mniej tu jest owych charakterystycznych, rwących się krótkich motywów, więcej bardziej klasycznych fraz, może dlatego, że tekst śpiewany jest głównie po włosku, z rzadka po polsku (szlachta polska trochę jak z serialu 1670, choć epoka wcześniejsza), czasem, na uroczystościach, po łacinie. Zdarzają się czytelne nawiązania do muzyki renesansu, choć tylko na zasadzie wtrąceń, bo jednak to muzyka bliższa dnia dzisiejszego. Ogólnie da się oglądać i słuchać, przede wszystkim trzech Bon: Pauli Maciołek (młoda), Agnieszki Kuk (królowa) i Karin Wiktor-Kałuckiej (Wdowa), Zygmunta Starego (Adam Szerszeń), Zygmunta Augusta (Jarosław Bielecki).
Dorota Szwarcman | Co w duszy gra
(...) jedną z głównych zalet tego spektaklu jest jego spójność powodująca, że od pierwszych, majestatycznych, mrocznych akordów, od pierwszego zetknięcia się z podzieloną na trzy części sceną i trzema postaciami Bony słuchacz i widz trzymany jest w napięciu, utożsamia się z bohaterką opery, współczuje jej i wraz z nią cierpi. Muzyka Zygmunta Krauzego pod batutą Piotra Sułkowskiego doskonale podkreśla treść libretta, a operowanie motywami przypisanymi poszczególnym wcieleniom Bony w swoisty sposób buduje dramaturgię. Są w tej muzyce współczesne, kolorowe brzmienia, jest hieratyczność pokreślona odwołaniami do chorału, jest delikatna stylizacja renesansowych tańców, jest liryka, ale wszystko to tworzy zgodną, oryginalną całość. „Bona Sforza” Zygmunta Krauzego (kompozytor był na premierze) to ważna pozycja w historii polskiej współczesnej opery. I ważny element historii krakowskiej sceny operowej, która w tym sezonie obchodzi siedemdziesięciolecie.
Anna Woźniakowska | Anna o muzyce
Toż to nie lada spektakl. Złote klatki jak gwiezdny pył błyskotliwie powiewają w tle, mamy też ducha czasu — hologramowe czwarte ściany, a wszystko to symbolicznie podane na tacy dla widza, jak pozłotko dla sroczki. Melodie płyną tak emocjonalnie, że kadencja od poczucia „och” po pierwszych scenach do wyzwalającego wszelakie spięcia „ożesz”, powiedzmy to tak, to rozpływające się w uszach dźwięki o spektrum miłości i nienawiści, życia, śmierci. Idąc na Bonę Sforzę czapkę z głowy zdjęłam, w kieszeń ją chyżo wsadziłam byłam, zdjęłam czapkę z głowy, byleby to usłyszeć i zobaczyć — to też polecam Państwu uczynić.
Karolina Michałowska | Teatr dla wszystkich
Znakomita jest też muzyka Zygmunta Krauze, zaprzeczająca tezie, że kompozycje współczesne są za trudne dla „przeciętnego” słuchacza. Ta kompozycja to dramat muzyczny, bardziej w duchu Ryszarda Wagnera i Ryszarda Straussa, niż Albana Berga i Krzysztofa Pendereckiego. To pełen intensywnych motywów muzycznych spektakl ilustrujący osobowości trzech bohaterek, dramatycznie chromatyczny, ale także bardzo liryczny. Kompozytor bawił się też historią, potrafił na przykład sugestywnie wpleść do partytury motywy muzyki dworskiej. Zmysłowo odczytał ją prowadzący orkiestrę Opery Krakowskiej Piotr Sułkowski, prezentując mosiężnie tę kompozycję, z wyczuciem lirycznej frazy, zawsze dbając o piękno brzmienia muzyków.
Tomasz Pasternak | ORFEO