Żegnamy Jana Malika
Żegnamy Jana Malika
W niedzielę 6 marca w wieku 77 lat zmarł Jan Malik – muzyk, rzeźbiarz, poeta i przewodnik górski, wieloletni skrzypek w Orkiestrze naszego teatru.
Urodził się 17 marca 1945 na krakowskim Zwierzyńcu. Sztuka była obecna w jego życiu od najmłodszych lat – należał do wielopokoleniowej rodziny krakowskich szopkarzy, we wczesnym dzieciństwie wymarzył też sobie grę na skrzypcach.
Zanudzałem rodzinę, żeby mi grano na skrzypcach. Potem sam dostałem na Mikołaja małe skrzypki, na których dało się już grać, a potem jeszcze, na początku lat 50. zacząłem się uczyć grać na skrzypcach. […] Miałem przy tym „klezmerską” naturę, lubiłem grać nie tylko klasykę, ale i muzykę ludową, szczególnie góralską – mówił dla Bogdana Gancarza z krakowskiego „Gościa Niedzielnego”. [1]
W 1969 roku, od przyjaciela ze szkoły Zdzisława Polonka – ówczesnego skrzypka Miejskiego Teatru Muzycznego w Krakowie, później artysty Berliner Philharmoniker – dowiedział się o wolnym miejscu w orkiestrze krakowskiej sceny. Nie marzyłem nawet o tym, że będę tam grał, ubrany we frak. Zaprosił mnie jednak kiedyś na próbę. Zasiadłem przy pulpicie drugich skrzypiec i... już zostałem. Pierwszym spektaklem, w którym grałem, była „Madame Butterfly” Pucciniego pod dyrekcją Korda. Nosiłem do domu nuty, żeby dobrze poznawać partię, którą mieliśmy grać. Byłem tak bardzo dumny z powodu tej pracy, że egzemplarz nut „Madame Butterfly” nosiłem pod pachą tak, aby było widać, że ja to gram – wspomina. W orkiestrze Miejskiego Teatru Muzycznego – późniejszej Opery Krakowskiej – pozostał aż 43 lata, do 2012 r.. Choć dla Pucciniego, Verdiego i Gounoda poświęcił przygotowania do zawodu przewodnika górskiego, rozbudzoną w dzieciństwie miłość do gór pielęgnował przez całe życie. [2]
Między próbami orkiestry znajdował jednak czas na inną pasję – tworzenie drewnianych rzeźb sakralnych (szczególnie maryjnych), twórczo nawiązujących do tradycji świątków, często wykorzystując m.in. ludową symbolikę ziół i roślin górskich. Malik fotografował swoje rzeźby w beskidzkim krajobrazie, zaś zawarty w nich przekaz uzupełniał wierszami (z inspiracji zaprzyjaźnionego poety Jerzego Harasymowicza), a w końcu i autorską muzyką. Z powstałych w ten sposób ponad 50 pieśni układał misteria maryjne, które wykonywał niekiedy z córką Cecylią. Był także autorem kilkudziesięciu psalmów i wielu utworów na okarynę.
Moje życie w operze porównałbym do gigantycznej symfonii. Zaczęło się od piana, tak jak na początku „I symfonii” Mahlera. Kończyć też chciałem wyciszeniem, bez żadnej gwałtownej kulminacji. […] Dominowało we mnie poczucie spełnienia. Spełnienia artystycznego i rodzinnego, bo jestem mężem Anny, rzeźbiarki, i ojcem także uzdolnionych artystycznie sześciu córek. [3]
Ze smutkiem żegnamy Artystę, który w swoją sztukę wkładał całą duszę.
[1] B. Gancarz, Boży grajek, portal Gosc.pl: https://www.gosc.pl/doc/1270044.Bozy-grajek [dostęp: 07.03.2022].
[2] Tamże.
[3] Tamże.
Zespół Opery Krakowskiej
Zanudzałem rodzinę, żeby mi grano na skrzypcach. Potem sam dostałem na Mikołaja małe skrzypki, na których dało się już grać, a potem jeszcze, na początku lat 50. zacząłem się uczyć grać na skrzypcach. […] Miałem przy tym „klezmerską” naturę, lubiłem grać nie tylko klasykę, ale i muzykę ludową, szczególnie góralską – mówił dla Bogdana Gancarza z krakowskiego „Gościa Niedzielnego”. [1]
W 1969 roku, od przyjaciela ze szkoły Zdzisława Polonka – ówczesnego skrzypka Miejskiego Teatru Muzycznego w Krakowie, później artysty Berliner Philharmoniker – dowiedział się o wolnym miejscu w orkiestrze krakowskiej sceny. Nie marzyłem nawet o tym, że będę tam grał, ubrany we frak. Zaprosił mnie jednak kiedyś na próbę. Zasiadłem przy pulpicie drugich skrzypiec i... już zostałem. Pierwszym spektaklem, w którym grałem, była „Madame Butterfly” Pucciniego pod dyrekcją Korda. Nosiłem do domu nuty, żeby dobrze poznawać partię, którą mieliśmy grać. Byłem tak bardzo dumny z powodu tej pracy, że egzemplarz nut „Madame Butterfly” nosiłem pod pachą tak, aby było widać, że ja to gram – wspomina. W orkiestrze Miejskiego Teatru Muzycznego – późniejszej Opery Krakowskiej – pozostał aż 43 lata, do 2012 r.. Choć dla Pucciniego, Verdiego i Gounoda poświęcił przygotowania do zawodu przewodnika górskiego, rozbudzoną w dzieciństwie miłość do gór pielęgnował przez całe życie. [2]
Między próbami orkiestry znajdował jednak czas na inną pasję – tworzenie drewnianych rzeźb sakralnych (szczególnie maryjnych), twórczo nawiązujących do tradycji świątków, często wykorzystując m.in. ludową symbolikę ziół i roślin górskich. Malik fotografował swoje rzeźby w beskidzkim krajobrazie, zaś zawarty w nich przekaz uzupełniał wierszami (z inspiracji zaprzyjaźnionego poety Jerzego Harasymowicza), a w końcu i autorską muzyką. Z powstałych w ten sposób ponad 50 pieśni układał misteria maryjne, które wykonywał niekiedy z córką Cecylią. Był także autorem kilkudziesięciu psalmów i wielu utworów na okarynę.
Moje życie w operze porównałbym do gigantycznej symfonii. Zaczęło się od piana, tak jak na początku „I symfonii” Mahlera. Kończyć też chciałem wyciszeniem, bez żadnej gwałtownej kulminacji. […] Dominowało we mnie poczucie spełnienia. Spełnienia artystycznego i rodzinnego, bo jestem mężem Anny, rzeźbiarki, i ojcem także uzdolnionych artystycznie sześciu córek. [3]
Ze smutkiem żegnamy Artystę, który w swoją sztukę wkładał całą duszę.
[1] B. Gancarz, Boży grajek, portal Gosc.pl: https://www.gosc.pl/doc/1270044.Bozy-grajek [dostęp: 07.03.2022].
[2] Tamże.
[3] Tamże.
Zespół Opery Krakowskiej